Autor: Jakub Radziejowski
Pomimo tego, że idea wyjazdu na Majorkę od zawsze kojarzyła mi się z tłumami niemieckich turystów spędzających tam swoje coroczne, dwutygodniowe wakacje, toMajorka kiedy taki pomysł już powstał, a okazja zdarzyła się przednia (to ona w końcu czyni podróżnika) zdecydowałem się na wyjazd dość szybko. Jak się łatwo domyślić chęć zaznania kilku słonecznych dni w grudniu nie była najważniejszym motorem tak odważnie podjętej decyzji. Przemek, który był tam rok wcześniej, opisując swoje wspinaczkowe wakacje na Balearach niezmiennie używał słowa „raj”. Pomyślałem sobie, że w końcu w raju wspinaczkowym jeszcze nie byłem, więc czemu nie.
Majorka jest największą wyspą w archipelagu Balearów u wschodnich wybrzeży półwyspu Iberyjskiego. „Największa” w tym przypadku oznacza, że najdłuższy odcinek prostej jaki możemy wyznaczyć nie przekracza stu dziesięciu kilometrów. Właściwie z każdego miejsca w jakiekolwiek inne miejsce na wyspie dostać się można samochodem w przeciągu godziny, półtorej. Sieć dróg jest dosyć dobra, autostrady są zdecydowanie lepsze niż w kraju nad Wisłą, aczkolwiek zdarzają się odcinki wąskich dróg, przy których podróżowanie samochodem po Włoszech staje się dziecinną igraszką. Hiszpanie naprawdę rzadko zwalniają…
Tytułem wstępu mogę jeszcze donieść, że informacja, zawarta w przewodniku „Pascala”, jakoby grudzień był najbardziej deszczowym (wraz z październikiem i lutym) miesiącem na wyspie jest raczej bajką wyssaną z palca, chyba że za dzień deszczowy należy uznać piętnaście minut delikatnej mżawki.
Sedno, czyli wspinanie
Przeglądając przed wyjazdem przewodnik wspinaczkowy po Majorce natknąłem się na stwierdzenie, że potencjał wspinaczkowy wyspy jest zaledwie dotknięty, a pomimo tego jest tam ogromnie dużo wspinania. Kilkanaście opisanych w przewodniku rejonów, sprawiało wrażenie (przynajmniej na papierze), że rzeczywiście trudno byłoby się tam nudzić przez dwa tygodnie . Kilkaset dróg o dużej rozpiętości trudności (choć nie pełnej – szczególnie w dolnej granicy – mało dróg szóstkowych, piątkowych właściwie nie ma) w przeróżnych miejscach (od wspinania w wąwozie, przez typowe wapienne mury skalne po nadmorskie klify) – to wszystko obiecywało wiele. Jak się okazało na miejscu potencjał „skalny” Majorki jest rzeczywiście niemały. Niezliczone klify nadmorskie, czy też mury skalne o wysokości ponad stu metrów i szerokości kilometra – dwóch, cały czas czekają na pierwszych eksploratorów. Tak naprawdę dotknięte ręką wspinacza zostały tylko te miejsca, w które dostęp nie stanowi żadnego problemu.
Majorka słynie przede wszystkim ze wspinania w tufach. Właściwie trudno jest mi określić ich specyficzny charakter przypominający nieco stalagmity przyklejone do ściany.Majorka Drogi „po tufach” są najczęściej przewieszone, długie, trudne i piękne. Nie oznacza to oczywiście, że wspinanie tam ma tylko taki charakter, ale rzeczywiście tufy sprawiają, że wspinanie na Majorce jest „nieco inne”. Z drugiej strony mamy na wyspie do czynienia z tarciowymi płytami, których wyceny rzadko kiedy odzwierciedlają rzeczywiste trudności, a także ze wspinaniem na nadmorskich klifach, gdzie drogi rozpoczynają się od wspinaczki w dachu.
Wszystko to sprawia, że określenie raj rzeczywiście powinno pasować do wspinaczkowych wakacji na Balearach. I pasuje. Choć nie byłbym sobą gdybym się do czegoś nie przyczepił. Otóż już we wstępie do przewodnika zawarte jest ostrzeżenie, żeby nie wspinać się po drogach, na których usunięte zostały pierwsze spity, gdyż autorzy dróg nie dają gwarancji za bezpieczeństwo asekuracji. I wbrew moim przypuszczeniom okazało się że dróg takich jest całkiem sporo. Co więcej istnieje tez całkiem duża liczba dróg, na których pierwszy przelot powinien zostać usunięty. Kręcące się, lekko podrdzewiałe plakietki spitów, to widok całkiem normalny. Na jednej z najbardziej reklamowanych przez przewodnik dróg („Buff”), biegnącej właśnie po wspomnianych wcześniej tufach, na trzynaście wpinek, tylko dwie plakietki były dobrze przykręcone, z czego jedna podrdzewiała. Zdecydowanie odbiera to ochotę do dynamicznego testowania asekuracji. Całe szczęście nie brak na wyspie wspinania ubezpieczonego „peztlowskimi” ringami i porządnymi spitami, niemniej jednak przed rozpoczęciem każdej wspinaczki należy się dobrze przyjrzeć asekuracji.
Autor przewodnika po Majorce stara się przygotować „napalonych” na zrobienie wyniku do sytuacji, w której będą się oni musieli pogodzić z faktem, że droga wybrana na rozgrzewkę może „nie puścić”. Podobno wspinanie na wyspie od zawsze słynęło z zaniżonych wycen. Teoretycznie dzięki temu, że wielu kontynentalnych amatorów słońca i skały odwiedziło Majorcę w przeciągu ostatnich dziesięciu lat, stopnie trudności zostały usystematyzowane według skali francuskiej i większość dróg ma podniesiona wycenę. Pomimo tego nadal nietrudno o niemiłą niespodziankę pod tytułem „Co jest k…? Przecież ja z takich dróg nie spadam”. Gorsza od tego jednak jest niekonsekwentna wycena dróg wspinaczkowych. Z jednej strony możemy spaść z drogi naprawdę łatwej, a z drugiej może się też zdarzyć, że w czasie pobytu na Majorce „zrobimy wynik”, a to z tej prostej przyczyny iż trudniejsze drogi o tej samej wycenie różnią się w rzeczywistości dość znacznie. Być może wynika to z faktu, że nie wszystkie rejony zostały poddane weryfikacji wycen. A rejonów na wyspie jest całkiem sporo.
Gdzie się wspinać?
Zdecydowanie najwięcej wspinania jest w wąwozie Sa Gubia leżącym przy drodze pomiędzy Palmą a Soller. Sto kilkadziesiąt dróg oferuje wspinanie we wszystkich możliwych formacjach, do wyboru w słońcu lub w cieniu. Niestety ekstrema ma niewielką możliwość na realizację w tym rejonie, ze względu na maksymalne trudności w okolicach 7b+. Za to esteci mają co robić przez kilka dni. Jest to też jedno z nielicznych miejsc, gdzie bez problemu można rozbić namiot u wylotu wąwozu (na bardzo dobrym podłożu – pozostałości po domostwach). Kilka sektorów z drogami od kilkunasto metrowych do kilku wyciągowych pozwala na spędzenie w Sa Gubii, co najmniej kilku dni. W wodę należy się jednak zaopatrzyć przy drodze, gdzie warto zostawić także samochód (jakieś 15 -20 minut od wąwozu). Pokonaliśmy tam oczywiście znikomy ułamek dróg jednakże, z tych które poznaliśmy śmiało mogę polecić następujące linie: „No Guarra” (6a), „Cortocircuito”(6b), „Vol de Nuit” (6b), „Tao” (6b), „Pellojo de Tiburon” (7a), „Pasteles de Isabel” (w zależności od przewodnika 7a albo 7b). Nie znaczy to, że inne drogi, które robiliśmy są nie warte wspomnienia, ale te wyżej wymienione należą zdecydowanie do najładniejszych jakie w życiu robiłem. Przy krótkim podsumowaniu rejonu warto jeszcze zaapelować o przestrzeganie próśb okolicznych mieszkańców, którzy proszą o nie przechodzenie przez ich prywatne tereny, lecz dojście w skały tzw. „nową ścieżką” (szczegółowy opis w przewodniku).Majorka – Sa Gubia
Kolejnym rejonem , który koniecznie należy odwiedzić jest Castel d’Alaro, ponad kilometrowy mur skalny z trzema wyeksplorowanymi sektorami o łącznej liczbie zaledwie kilkudziesięciu dróg (?!). Jednakże „znikomą” ilością dróg nie należy się zrażać. Jest tu wspinania na dwa, trzy dni, od dróg łatwych po ekstremy biegnące przewieszonymi tufami. W Alaro wspinamy się przez cały dzień w słońcu, co może mieć dość duże znaczenie w miesiącach szczególnie ciepłych . Podobnie jak w Sa Gubii mamy tu do czynienia z różnymi formacjami – od płyt tarciowych po przewieszone tufy. I to drugie jest zdecydowanie główną zaletą rejonu. Droga „Buff” (7a) jest w przewodniku opisana jako „Best tuffas climing on the world!!!” i rzeczywiście jest imponująca (gdyby tylko te spity były przykręcone). Na całej drodze nie ma ruchów trudniejszych niż 6b, ale kilka ładnych metrów wywieszenia daje się mocno we znaki. Poza tym warte są jeszcze polecenia drogi „Afera el Tul” (6c), i drogi bez imienne (w przewodniku Rockfaxa – nr 17 (6a+) i nr 8 (6b+)).
Niewątpliwą zaletą rejonu są ruiny zamku na szczycie wzniesienia i mały, zamieszkany (ale otwarty na turystów) klasztor (skąd też dopiero widać najbardziej imponującą ścianę na Majorce – kompletnie nie dotknięta). Jednakże pierwszą (nie wspinaczkową) zaletą rejonu jest restauracja „Es Verger”, leżąca mniej więcej na tym samym poziomie co ściana. Przy niej zresztą zostawiamy samochód i jest to punkt startowy do naszej eskapady wspinaczkowej. W restauracji nie ma nigdy więcej niż 4-5 dań, jednakże każde z nich jest niepowtarzalne. Jeżeli dodamy do tego domowe wino, domowe oliwki, kelnera który, jak go poprosić to zagra i zaśpiewa oraz śmieszne (nawet jak na polskie warunki) ceny to restauracja ta staje się obowiązkowym miejscem, w które należy udać się po wspinaniu.
Trzecim rejonem, który warto odwiedzić jest nadmorski klif w Santanyi. Klif jak to klif – jest przepiękny, ale niestety bliskość morza powoduje , że w niektórych klamkach jest wilgotno. Dla zwolenników tarciowych płyt też jest raczej niewiele wspinania (wszystkie niemalże drogi rozpoczynają się od solidnych okapów). Zakres trudności jest całkiem spory i jeden, dwa dni powinny usatysfakcjonować większość wspinających się. Dodatkową atrakcją może stać się nocleg pod gołym niebem, kilka metrów nad falami morskimi w bezpiecznym zadaszeniu tamtejszych okapów. Jeżeli dodamy do tego księżyc świecący prosto nad nami prze całą noc to robi się naprawdę romantycznie. Z dróg, które mógłbym polecić : „Tapas” (6a), „Colesterol Party” (6a), „Artista” (6b), „Psicomambo” (6b+). Trudniejszych nie próbowałem, ale wyglądają poważnie…
Czwartym rejonem, który zdarzyło mi się odwiedzić na wyspie jest Creveta. Położona na północno wschodnim zakątku Majorki oferuje wspinanie wyłącznie tarciowe w lekko nachylonych płytach. Pozornie brak tu dróg trudnych (najwięcej co można się spodziewać to 6c), jednakże o ile ekstrema rzeczywiście nie będzie miała co robić, to miłośnicy tarciówek mogą się nieźle zabawić. Tym bardziej, że wyceny są nieco zaniżone. Rejon oprócz kilkudziesięciu dróg tarciowych, skupionych znowu tylko na niewielkim wycinku dostępnego muru skalnego, zachęca do przybycia niebrzydkim otoczeniem (morze, morze, morze i wiatr…). Uwaga na wykręcone pierwsze spity !!!
Gdy jesteśmy już w Crevecie – w miejscu w którym zostawiamy samochód znajduje się punkt widokowy (morze, morze, morze i wiatr…). Jeżeli idąc w kierunku wzniesienia z owym punktem zatrzymamy się tuż przed szczytem, to mamy sposobność wykonania zjazdu na linie. Nie wiem – nie zjeżdżałem, ale widoczne z góry spity na pewno oferują niezapomniane wspinanie (morze, morze, lufa, trudno i wiatr). Po powrocie sprawdziłem na stronie internetowej (adres podaję na końcu) i chodzi o drogę o trudnościach ok. 7a (dwa wyciągi).
Z rejonów, w które zajrzeliśmy można jeszcze wspomnieć o Valdemossie, murze skalnym położonym bezpośrednio przy drodze. Nie polecam; po pierwsze, ze względu na bliskość drogi (niektóre wspinaczki zaczynają się bezpośrednio z asfaltu), po drugie ze względu na samo wspinanie – nie piękne, dodatkowo niektóre wspinaczki zaszyte są gdzieś w krzaczorach z których trudno nawet wspinanie zauważyć.
Z rejonów w których nie byliśmy a które z pewnością warto odwiedzić:
Cala Magraner – dla tych z przedziału 6a – 6c+. Położone w zatoce morskiej na zachodnim wybrzeżu Majorki. Można biwakować. Wspinanie ponoć prześliczne i dobrze ubezpieczone.
Fraguel – coś w sam raz dla ekstremy – same francuskie ósemki, świetnie obite i przewieszone (tufy!); rejon owiany mitem wśród hiszpańskich wspinaczy.