Relacja z Fitz Roya

logo

W dniu 3 stycznia, po dwóch (z małym hakiem) dniach wspinaczki stajemy na szczycie Fitz Roya po zrobieniu pierwszego polskiego przejścia drogi Supercanaletta (wycena przewodnikowa: 5+, 80’ – my pokonaliśmy trudności do M6/6+; wys. 1600 m., długość drogi do szczytu – ponad 2000 m.) Styl przejścia to kilka razy AF.

Wspinaczkę rozpoczynamy o 2.30 w nocy 1 stycznia (Nowy Rok spędzamy na biwaku tuż przed wejściem w drogę). Początkowy kuluar o długości 1000 m. i trudnościach do 80’ pokonujemy z lotną asekuracją, tu warunki są dość dobre.

Start w drogę (fot. Marcin Wernik)
Start w drogę (fot. Marcin Wernik)

Po osiągnięciu tzw. Bloque Emotrado rozpoczyna się właściwa wspinaczka. Niestety pierwsze wyciągi są bardzo trudne, skała przykryta jest dość dużą ilością śniegu i tempo wspinaczki bardzo mocno spada. Do godziny 21 pokonujemy jedynie ok. 10 wyciągów (w tym kilka przedłużonych) i postanawiamy założyć pierwszy biwak na małej śnieżnej półeczce.

Rano kontynuujemy wspinanie i osiągamy kluczowe trudności. Prowadzący kilka razy musi zmieniać twarde buty na wspinaczkowe, mimo że temperatury są dosyć niskie. Ostatni wyciąg wyprowadzający na grań to szeroki komin, prawie cały pokryty tzw. rime, czyli śniegiem o konsystencji zlepionego cukru. Jego pokonanie wymaga od nas akrobatycznych umiejętności, ale w końcu udaje nam się wyjść na grań.

Tu zaczyna wiać patagoński wiatr i to bardzo mocny (co to znaczy, może sobie wyobrazić ten kto tu był). Niestety, w tych warunkach nie możemy znaleźć łatwej drogi na szczyt i mając świadomość kolejnego, nieuniknionego biwaku rozkładamy się na wygodnej półce ok. 150 m. pod szczytem. Rano kontynuujemy wspinaczkę i ok. 9 stajemy na szczycie.

Na szczycie (fot. Agnieszka Tyszkiewicz)
Na szczycie (fot. Agnieszka Tyszkiewicz)
Na szczycie (fot. Agnieszka Tyszkiewicz)
Na szczycie (fot. Agnieszka Tyszkiewicz)

 

Po zrobieniu kilku zdjęć na resztce baterii telefonu (słaba jakość niestety) ruszamy w dół.

Pierwszy odcinek schodzimy szukając linii zjazdów na Franco-Argentinie w bardzo silnym wietrze. Nie bez problemów udaje się je odnaleźć – rozpoczynamy zjazdy. Mniej więcej w połowie gubimy właściwą linię (najprawdopodobniej jest błąd na topo) i musimy kilka z nich założyć samodzielnie. W końcu, o zmroku udaje nam się osiągnąć lodowiec pod Fitz Royem. Niestety to nie koniec naszych przygód. W ciemnościach, przy dużej liczbie śladów w różnych kierunkach, nie możemy znaleźć właściwej drogi na Paso Superior. Ostatecznie wybieramy znany nam wariant (choć dużo dłuższy) i przez Paso Guillaumet schodzimy do Rio Electrico, gdzie rano łapiemy stopa do El Chalten. Samo zejście to prawdziwa epopeja, przez ostatnie dwa dni nic nie jedliśmy i nie spaliśmy, na zejściu męczą nas halucynacje i posuwamy się do przodu tylko siłą woli.

Po zejściu (fot. Jean Lee)
Po zejściu (fot. Jean Lee)

 

Poza nami Supercanalettę pokonał też inny (chyba amerykański) zespół. I to były jedyne dwa wejścia na Fitz Roy’a w tym oknie pogodowym – było kilka prób wejścia innymi drogami, ale zakończyły się wycofami z racji na trudne warunki. Poza tym było jedno wejście na Cerro Torre przez Ragni (plus przynajmniej jeden wycof) oraz jedno przejście drogi Tomahawk (do szczytu) na Cerro Standhardt w wykonaniu zespołu Colina Haleya. Tyle przynajmniej wiemy.

Niestety nie posiadamy za dużo zdjęć ze wspinania w związku ze stratą kamery Gopro i szybkiego wyczerpania się baterii w aparacie.

Teraz próbujemy się regenerować. Jesteśmy nieźle zajechani i mamy lekkie odmrożenia palców u nóg, ale bez tragedii. Mamy nadzieję na jeszcze jedno wyjście w następnym oknie pogodowym, ale jak będzie, to się okaże.

Chcielibyśmy bardzo podziękować za wsparcie Polskiemu Związkowi Alpinizmu, który dofinansował naszą wyprawę.

Agnieszka Tyszkiewicz i Marcin Wernik (UKA Warszawa)