Wróciliśmy z Grenlandii. Było inaczej niż na wyprawie 2 lata temu i chyba dobrze, bo jak się okazało to miejsce ma wiele twarzy. Mieliśmy podwójny , a nawet potrójny cel (film, wyprawa, książka) i można się było mocno pogubić. Ale tak to już jest w naszej polskiej rzeczywistości że albo wszystko naraz albo wcale. Więc my z Davidem naraz.O filmie w dwóch słowach: ruszyliśmy w kameralnym zespole (ja, David, Joanna i Zbyszek Krośkiewicz oraz Łukasz Gutt– operator). Celem było uzupełnienie materiału do filmu dokumentalnego z wyprawy na najwyższy klif świata (z 2007 r.). Plan zdjęciowy nie należał do typowych i gnaliśmy w szale by nadążyć za zmieniającymi się warunkami atmosferycznymi i nowymi pomysłami.
Więcej na http://www.stopklatka.pl/wydarzenia/wydarzenie.asp?wi=57475
No i po zdjęciach ruszyliśmy na wspin. Naszym celem było wytyczenie nowych dróg na dziewiczych ścianach- których w okolicach fiordów Prins Christian Sund i Torsukkattak nie brakuje.
W 2007 upatrzyliśmy z Davidem ponad 1000 m „pałkę”. Znajduje się w masywie nietkniętych klifów – wiele pięknych ścian we fiordzie Torsukkattak. Ale po kolei.
Na początku sierpnia pogoda była jeszcze ładna, ale prognozy coraz gorsze. Mieliśmy jeden pewny dzień lampy kiedy na „rozgrzewkę” postanowiliśmy wspiąć się na 800m górę wyrastającą tuż nad maleńką wioska Inuitów (która była naszą bazą). Pierwsze 3 wyciągi poprowadziliśmy wcześniej na potrzeby filmu, a teraz ruszyliśmy dalej w kierunku szczytu. Droga zaczyna się bardzo malowniczymi, ok 250-300 m, płytami oferującymi ładne techniczne wspinanie z wyjątkiem jednego siłowego wyciągu przez dwa okapiki (ten z kolei z bardzo dobrą asekuracją – 100% frienda). Dużo wolniej szło nam o dziwo – przez pierwsze 2 wyciągi – powyżej wielkiej półki. Ściana się kładła coraz bardziej – czyli już łatwo – ale jednocześnie gorzej z asekuracją – płytkie ryski. Około 22.00 byliśmy jakieś 400-500m nad wioską. Znaleźliśmy maleńką półeczkę i szykowaliśmy się do spania. Księżyc był w pełni ale zaczęły się już zbierać ciężkie chmury. Nagle z wioski zaczęły mrugać światła. Migają do nas! O świcie ruszyliśmy dalej zastanawiając się ciągle jak się wycofamy kiedy zacznie lać i które friendy zostawimy. Doszliśmy do wielkiego zacięcia łączącego dwie ściany. Na prawo czekał nas niemiły trawers w ekspozycji przez ruchome kolumny głazów, na lewo pionowa ściana z cienkimi ryskami. Spojrzeliśmy na niebo i wybraliśmy trawers – bo szybciej. I nigdy więcej nie chciałabym się przez coś takiego wspinać (dudniące, wypychające kolumny niczym trzy postawione na siebie telewizory, brrr). Na piku stanęliśmy ok 16.00.
Wieczorem, po powrocie do wioski czekali na nas uradowani Inuici. Wszyscy przyszli nam pogratulować. Byliśmy naprawdę wzruszeni…
Pogoda padła na kolejne 10 dni. Udało nam się tylko zrobić rekonesans łodzią po okolicznych fiordach. Wypatrzyliśmy kolejne ciekawe ściany i czekaliśmy na lepsze prognozy. Pojawiły się dopiero tydzień przed naszym wyjazdem. Z pomocą Themo (naszego gospodarza) i jego łódki podpłynęliśmy pod jeszcze mokrą ścianę w Torssukkattak. „Przypłyń po nas za 3 dni”- poprosiliśmy i zaczęliśmy się „wspinać” przez pionowe jagody. Potem zaczęły się pojawiać progi skalne – najpierw komin, potem płyty. Wieczorem nocleg w kolebie. O świcie obudziliśmy się w chmurze. Przed nami 500 m ściana, postanowiliśmy wspinać się wypatrzoną z poziomu morza linią rys i kominów widząc tam możliwość asekuracji. W kolebie zostawiliśmy sprzęt biwakowy i prawie na lekko ruszyliśmy. Ściana była ciągle wilgotna, ale jakoś wystartowaliśmy przez małą przewieszkę. Potem na szczęście pokazało się nieco słońca. Tymczasem w morzu zaczęli się pojawiać kolejni widzowie. Najpierw wieloryb! Potem: „Dobrze stoisz!” – krzyczał David – „Patrz! Delfiny!!!” Było pięknie. Doszliśmy do ogromnego mokrego komina z zaklinowanymi głazami. (Przynajmniej będzie z czego zjeżdżać.) Prowadził David. Z duszą na ramieniu przechodził najpierw przez komin bez asekuracji, a potem przez zaklinowane buldery. Zaczęło padać. Po drugiej stronie fiordu niebieskie niebo, a dokładnie nad nami czarna chmura. Rozpadało się bardziej. Mieliśmy jakieś 200 m do piku. „Przejdzie – myślałam – musi przejść”. David wspinał się dalej. W końcu chmura przeszła dalej. Zrobiło się zimno, ale przestało padać. O 21.00, po 10 wyciągach, stanęliśmy na szczycie!!! Postawiliśmy kopczyk i zaczęliśmy nocne zjazdy. Zjeżdżaliśmy wyszukując zaklinowanych kamieni i modląc się za każdym razem by utrzymał i by nie zaklinowała nam się lina. Nad nami świeciło gwiaździste niebo. O 3.00 dojechaliśmy do półki, a następnego dnia zjeżdżaliśmy i zewspinywaliśmy się do poziomu morza.
Reasumując: udało nam się z Davidem wytyczyć 2 nowe drogi w tym zdobyć jeden dziewiczy szczyt
– Nowa droga „2 hobbits from the moon” (800m, VII+ max, 23 wyciągi, 2.08 – III pierwsze wyciągi dla filmu; 5-6.08, 2 spity „filmowe” na początku drogi) – sam szczyt zdobyty wcześniej łatwym szlakiem z innej doliny.
– Dziewicza góra nazwana przez nas po innuicku Qqaqaq Eqqamanngilara (Zapomniany Szczyt) „Polska droga” (1200 m, VII+ max. OS, 16-18.08; 2 spity podczas zjazdów).
Obie wspinaczki w stylu adventure climbing.
A teraz po powrocie mam ochotę na kilka przyjemnych bezpiecznych wspinaczek sportowych, bez obciążenia w postaci duszy na ramieniu? Do zobaczenia zatem na Obozowej?
Korzystając z okazji chcielibyśmy podziękować wszystkim którzy nam pomogli w realizacji tego przedsięwzięcia.
Eliza.
P.s. Więcej historii o walących się górach lodowych i wspinaczkach na nie, o kochanych Inuitach, niedźwiedziu polarnym i polowaniu na foki w „Górach” i „Buce”.
Poniżej kilka zdjeć:
Linia nowej drogi 2 Hobbity z Księżyca- pierwsze w historii przejście tej ściany wzbudziło entuzjazm miejscowych.
David 1000m ponad fjordem.
Eliza 800m ponad Torssukattak fjord.
Eqqamangilara peak z nową drogą.
Filmowy biwak podbny do innych biwaków scena krecona 600m nad fjordem na ścianie Thumbnaila .
Team z najstarszymi mieszkańcami Appillatoq, ludzie z wioski aktywnie wspomagali wyprawę.
Top 3 wyciągu na 2 Hobbity
Wielki komin z iluzja asekuracji, wysoko na Eqqamangilara