Autor: Ania Leonowicz
Z roku na rok, coraz bardziej popularnym regionem wspinaczkowym staje się Sardynia. I nie bez powodów – morze, plaża i rozgrzana (czasem niemal do czerwoności) skała – to na pewno dobry sposób na to, by łyknąć trochę prawdziwego lata. Żadne jednak z walorów wspinaczkowo-rekreacyjnych tego miejsca nie były dla mnie tak przekonywujące do wyjazdu, jak zaproszenie od znajomych z… RHM.
Skrót ten pochodzi od pierwszych liter Randez-vous Hautes Montagnes, czyli corocznych spotkań wspinających się kobiet z różnych stron świata. Początki moich kontaktów z RHM sięgają kilka lat wstecz, kiedy to w trakcie pobytu w Alpach Delfinatu przypadkowo wspinałam się na tej samej drodze co zespół Czeszek biorących właśnie udział w corocznym Randez-vous. Od tamtej pory regularnie otrzymuję zaproszenia na wspólne wyjazdy. Warto wspomnieć, że odbywają się one nieprzerwanie od 1968 roku w różnych, zawsze interesujących miejscach.
Trudno nazwać RHM formalną organizacją, wszystko opiera się raczej na kontaktach towarzyskich. Mamy jednak szefową, nazywaną Prezydentem, którą od kilku lat jest Szwajcarka Verena Jäggin. Na corocznych spotkaniach pojawia się dużo Angielek i Niemek, mamy też znajome Włoszki, Francuzki i Słowenki. Aktywną grupę tworzą Czeszki. One to w zeszłym roku organizowały zjazd w Popradskim Plesie. Polek nie jest tu dużo, często jednak wspomina się Wandę Rutkiewicz i Halinę Krüger-Syrokomską.
Ideą każdego spotkania jest zawieranie nowych lub odświeżanie starych znajomości, przy okazji wspólnych wypadów w góry lub skały. Na RHM nie trzeba więc przyjeżdżać ze stałym partnerem. Wiele jest takich kobiet, które dojeżdżają same, a zespoły tworzą się na miejscu, często na każdy dzień inne. Zresztą wspinanie z obcojęzycznym partnerem (nie zawsze mówiącym po angielsku) dostarcza naprawdę niezapomnianych wrażeń. Trudności z porozumiewaniem się w ścianie są częstym tematem anegdot opowiadanych w trakcie wieczornych rozmów przy piwie czy innych trunkach. Tradycją każdego RHM-u jest też uroczysta kolacja, podczas której obowiązują stroje niemal wieczorowe (oczywiście dla chętnych).
Najstarsze uczestniczki, pamiętające jeszcze początki naszej organizacji, są już po osiemdziesiątce i nadal wyprawiają się w góry, choć już może nie tak ekstremalnie. Siwe włosy nikogo tu nie dziwią, a i mnie powoli przestaje szokować widok sześćdziesięciolatki dziarsko radzącej sobie z prowadzeniem trudności 6c. Poziom wspinania jest tu zresztą dość zróżnicowany: od takich, które pokonują trudności rzędu górskiej klasyki, po skałkowe ekstrema, dla których 7a to chleb powszedni. Tak, że bez problemu każdy, a raczej każda, znajdzie tu towarzystwo dla siebie.
W tegorocznym spotkaniu w początkach września (2-8 IX) na Sardynii uczestniczyło nas około trzydziestu. Ja i Paulina (moja siostra) byłyśmy jedynymi osobami z Polski. Wrześniowy termin wyjazdu wydał nam się trochę zbyt wczesny – upały dawały się we znaki. Dojazd na miejsce był dosyć uciążliwy, chociaż wybrałyśmy wariant raczej wygodny: samolotem do Rzymu (można tu się zatrzymać przez kilka dni na zwiedzanie Wiecznego Miasta), dalej pociągiem do portu w Civitavecchii, stąd promem do Cagliari (najwygodniejsze są połączenia nocne). Osobom udającym się na Sardynię samochodem należy doradzić promy z Genui – trochę bliżej niż do Rzymu.
W ciągu prawie dwóch tygodni spędzonych na Sardynii odwiedziłyśmy dwa regiony wspinaczkowe. Pierwszy region to Iglesiente w płd-zach części wyspy, zwany tak od największego miasta w okolicy – Iglesias. Można tu znaleźć głównie krótkie 1-3 wyciągowe drogi. Godne polecenia są zwłaszcza rejony Domusnovas, Masua (nad morzem), Punta Pilocca, a dla amatorów dłuższych dróg (4-7 wyciągów) Guturu Pala (drogi trudne, powyżej 6b).
Drugi odwiedzony przez nas region to Supramonte, nazywany również Gennargentu, położony w centralnej części Sardynii, największe miasto w okolicy to Nuoro. Tu znajdują się między innymi sardyńskie góry, oferując dłuższe wspinaczki częściowo na własnej asekuracji. My wspinałyśmy się w okolicy Olieny. Na Punta Cusidore i Punta Carabidda można znaleźć drogi łatwiejsze (V-VI), za to niektóre potrafią mieć nawet 17 wyciągów. Z trudniejszych rejonów na pewno warto polecić (choć nie na podstawie własnego doświadczenia) Monte Oddeu, Surtana, Aguglia di Goloritze. Dla tych, którzy wolą krótsze wspinaczki najlepszym rozwiązaniem w tym regionie są okolice Cala Gonone – popularnej nadmorskiej miejscowości na wschodnim wybrzeżu z dobrze rozwiniętą gastronomią i raczej drogim campingiem. Wspinania jest tu cała masa, a na niektóre drogi można startować niemal prosto z plaży. SardyniaSzczególnie polecane rejony to La Poltrona (choć nie nad samym morzem), Cala Fuili, grota Biddiriscottai, a my ze swej strony dodałybyśmy do tego Margheddie i Budinetto.
Wydaje się, że tym, co decyduje o atrakcyjności Sardynii jest wciąż jeszcze mała liczba turystów, którzy odwiedzają w zasadzie tylko wybrzeża. Z dala od nich można znaleźć miejsca zupełnie dzikie i nie martwić się o konkurencję do wybranej przez siebie drogi, czy nawet całego rejonu. Można tu spędzić cały dzień w zupełnym odosobnieniu i nawet poczuć się przez to trochę „nieswojo”, jeżeli przyzwyczailiśmy się do zatłoczonych skał Ospu, Arco czy Paklenicy (nie mówiąc już o naszej Jurze).
Samo wspinanie wydawało nam się wręcz bajeczne. Wymaga raczej techniki niż siły. Przewieszenie jest tu rzadkością, dominują formacje płytowe, dobrze urzeźbione – jak to zwykle w wapieniu. Skała jest niezwykle ostra, co bywa uciążliwe dla tych, którzy muszą wspinać się codziennie. Ma to jednak i swoje dobre strony – nie ma problemu, może z małymi wyjątkami, wyślizganych stopni. Drogi w rejonach typowo sportowych obite są świetnie, a wyceny trudności wydawały nam się rozsądne. Z całą pewnością nie były zaniżone. Jeżeli robicie trudności 6a i więcej znajdziecie naprawdę duży wybór dróg. Gorzej jest z drogami łatwiejszymi, warto więc przyjeżdżać tu już rozwspinanym. Należy pamiętać, że słońce daje się we znaki, dlatego czas wspinania lepiej dostosować do godzin, kiedy ściany znajdują się w cieniu. Nowsze przewodniki podają takie informacje.
Na Sardynię dobrze jest pojechać samochodem lub wypożyczyć go w porcie tak, jak zrobiła to duża część uczestniczek naszego spotkania (dzięki czemu my mogłyśmy korzystać z ich uprzejmości). Do większości rejonów trzeba dojechać, a na miejscową komunikację raczej nie ma co liczyć.
Cóż można jeszcze dodać? Polecamy gorąco Sardynię, szczególnie jesienią, a pewnie również i na wiosnę. Podobno jest tu wtedy znacznie bardziej zielono. Natomiast żeńską część Klubowiczów zapraszamy na RHM. Każde Randez-vous jest okazją do zawarcia kilku nowych znajomości, które, kto wie, może zaowocują kiedyś ciekawymi wyjazdami. Już teraz mogę zapowiedzieć kolejne spotkanie, które odbędzie się w Alpach Francuskich. Jedynym warunkiem uczestnictwa jest wspinanie się w zespołach czysto kobiecych. Dziewczynom lubiącym zimę RHM proponuje ponadto wspinanie w lodzie (RHM on Ice) oraz wyjazdy ski-tourowe.
Informacje praktyczne
- gdzie spałyśmy:
- w rejonie Iglesiente – bed & breakfast „Il Castello di Gioiosa Guardia” di Betty Mascia, Via XXV Aprile, Villamassargia,
- w Supramonte – Rifugio Monte Maccione koło Olieny, tu można również rozbić namiot (w cenie 10 000 ITL),
- w Cala Gonone – camping bardzo przyjemny, ale dosyć drogi (około 20 000 ITL),
- walutę można było wymienić w banku, natomiast karty EuroCard/MasterCard nikt nawet nie chciał oglądać,
- znajomość j. włoskiego obowiązkowa, żaden inny tu nie funkcjonuje
- promy potrafią się spóźniać nawet kilka godzin, co może mieć przykre konsekwencje w przypadku dalszej podróży samolotem,
- przewodniki polecamy raczej nowe, ciągle powstaje tu masa nowych dróg; my korzystałyśmy z:
- Maurizio Oviglia „Iglesiente cartoguida di arrampicata (map and climbing guide)”,
- Maurizio Oviglia „Gennargentu ultimo paradiso” (to jest w języku angielskim), trochę schematów dostałyśmy też od organizatorek spotkania.