Mamy kolejne klubowe przejście Ginata. Tym razem wspólautorem przejścia (wraz z Alkiem Barszczewskim z KWW) jest Rafał Burczyński. Poniżej relacja Biszona. Serdeczne gratulacje. Na dole znajdziecie galerię zdjęć
„Przeszło tydzień temu wraz z Alkiem Barszczewskim przeszliśmy dwie drogi w Masywie Mont Blanc. Na „Le fil a’ Plomb” III 4+. 700m (na Rognon du Plan), zdecydowaliśmy się stojąc już pod ścianą. Widząc że warunki lodowe są raczej z tych gorszych, porzuciliśmy pierwotne plany wbicia się w drogę „Traces de Serpent” IV 5, 6a. 650m. Słusznie zrobiliśmy jak się okazało. Drogę przeszliśmy sprawnie atakując z pierwszej kolejki, na grani zameldowaliśmy się co najmniej godzinę przed zmrokiem. Wracając kopaliśmy się przez grań do stacji Midi w głębokim śniegu przez 7,5 godziny! Brak aklimatyzacji dał nam mocno we znaki.
Dwa dni później również w towarzystwie Alka ruszyliśmy na Droites: „Ginat” TD+, V, M4+, 1000m. Wyszła nam z tego prawdziwa górska przygoda, około 32 godzin zimnej akcji. Pogodę i warunki mieliśmy bardzo dobre. Niewielki wiatr miejscami tylko silniejszy podkręcał minus w okolicach szczytu do -25/-30, co nie było miłym doznaniem. Na całej drodze firn i lód w dobrej kondycji, na dwóch wyciągach trafiła się cienka, trudniejsza w asekuracji i wspinaniu warstwa lodu. Wspinanie poszło nam sprawnie, zważywszy fakt niskich temperatur i posiadania tylko 10 śrub – w tym sześciu irbisów.
Zaczęliśmy wspin około 4/4.30, na grań dochodząc około 19.30, godzinę po zachodzie słońca, na zegarki nie patrzyliśmy. Zjazdy również poszły bez problemów, jednak tempo mocno już spadło z powodu zmęczenia, wychłodzenia i odwodnienia.
To co nastąpiło zaraz po zjazdach było już epopeją. Na pierwszych metrach zejścia straciłem równowagę i poleciałem… Przeleciałem jakieś 200-300 metrów, zanim się zatrzymałem, mijając po drodzę szczelinę (oczywiście lecąc nad nią), poturbowało mnie konkretnie, ale nic poważnego mi się nie stało, miałem sporo szczęścia. Po tym incydencie ledwo się poruszałem, człapiąc noga za nogą, a zejście zajęło nam masę czasu. Schroniska Couvercle nie udało się znaleźć, bo śladów doń prowadzących nie namierzyliśmy. Do Leschaux również się nie wdrapaliśmy i tak zastała nas godzina 6.00. Przysiedliśmy za jedynym wystającym w okolicy kamolem i zagotowaliśmy wodę 🙂 Ledwo człapiąc zeszliśmy na Mer de Glace na pierwszą kolejkę do Cham.
Stan palców u stóp uświadomiłem sobie w poczekalni stacji Montenvers, odmrożenia palców prawej stopy i to całkiem na serio. Widocznie Pani zima miała tego dnia wolne a dyżur obejmował Died Maroz i od niego dostałem taki „prezent”…
Podziękowania dla Adidas za wyposażenie mnie w zawodowe ciuszki, które naprawdę się przydały
Rafał Biszon Burczyński