Autor: Jacek Czabański
Dwóch delegatów UKA (Karol Sulej oraz autor tego tekstu) udało się 20 września na jubileuszowy zjazd Polskiego Związku Alpinizmu do Krakowa, aby być świadkiem uczczenia 100-lecia zorganizowanego ruchu alpinistycznego w Polsce.
Już w holu, przy rejestracji uczestników było tłumnie, przy czym zdecydowaną przewagę miało starsze pokolenie alpinistów. Po niewielkim opóźnieniu, około 150 zebranych w auli krakowskiego AWF, powitał prezes PZA Janusz Onyszkiewicz. Następnie, powitalne mowy wygłosili przedstawiciele Polskiego Komitetu Olimpijskiego (Stefan Paszczyk, który reprezentował również honorowego patrona Zjazdu – Prezydenta RP), Polskiej Konfederacji Sportu (Andrzej Krasucki) oraz PTTK (Janusz Zdebski). Później, Walny Zjazd przez aklamację przyjął zgłoszone przez Janusza Onyszkiewicza propozycje kandydatów na przewodniczącego obrad Zjazdu (Leszek Dumnicki) oraz członków komisji mandatowej i wnioskowej. Do Prezydium zjazdu zaproszeni zostali dodatkowo obecni na sali nestorzy polskiego wspinania, tj. Ryszard W. Schramm, Zdzisław Dziędzielewicz, Zygmunt Mikiewicz, Maciej Mischke. Po tej krótkiej części formalnej głos zabrał Ryszard Schramm, uzasadniając propozycje nadania członkostw honorowych kilkunastu osobom. Zjazd przez aklamację przyjął propozycje Kapituły.
Po nadaniu członkostw honorowych, Zjazd przeszedł do wręczenia medali 100-lecia PZA. I tutaj czekało nas wielkie zaskoczenie. Otóż na miesiąc przed Zjazdem (6 sierpnia) PZA poprosił zrzeszone kluby o wysuwanie kandydatów do medalu, którymi miało być uhonorowanych „sto osób najbardziej zasłużonych na przestrzeni lat dla naszego sportu”. Kluby miały zgłaszać tyle kandydatur, ilu mają delegatów na Zjazd, co w przypadku UKA dawało 2 osoby. Stosowne propozycje (Maciej Popko, Tadeusz Słupski) zostały przez UKA zgłoszone. Dopiero na Zjeździe okazało się, że medali zostanie wręczonych aż 297! Ponieważ zgłoszeń z klubów mogło być około 65 (tylu jest delegatów na zjazd), to pozostałe 230 nazwisk (cztery razy więcej) samodzielnie ustalił Zarząd PZA. W miarę odczytywania tej przydługiej listy nasze zdumienie rosło: czym na przykład można wytłumaczyć nieobecność Jana Hobrzańskiego? Również medal dla Kingi Ociepki, medal w końcu na 100-lecie polskiego alpinizmu – w żaden sposób nie negując jej sukcesów – wydaje się trochę na wyrost. Wreszcie medal dla Aleksandra Kwaśniewskiego (sic!) był aktem lizusostwa nie usprawiedliwionym chyba żadnymi korzyściami z naszego nowo pozyskanego alpinisty. Moje zdumienie wzbudził również fakt, że przyznający medale Zarząd PZA przyznał je również sam sobie (medale dostało 8 z 12 członków Zarządu). Jak się okazało w dwa miesiące po zjeździe, Zarząd PZA postanowił przyznać około 100 dodatkowych medali – nie przyznanych wcześniej z powodu braku pieniędzy na ich wybicie. Jak słusznie zauważył Piotr Pustelnik (laureat zresztą) w grudniowym Magazynie Górskim, taka liczba przyznanych medali skutecznie zdezawuowała ich rangę. Pierwotny pomysł przyznania 100 medali był zdecydowanie lepszy.
Jednak najgorsze dopiero miało nastąpić…
Po odczytaniu zdumiewającej miejscami listy, przewodniczący oznajmił, że brak czasu na indywidualne wręczanie medali, więc ogłasza przerwę i prosi laureatów o podchodzenie do prezydium, gdzie medale czekają w kartonie (sic!). Utworzył się więc ogonek laureatów, grzecznie czekających na swoją kolejkę i kilka sekund chwały. Kiedy zaś odbierałem medal dla Tadzia Słupskiego (obecnie przebywającego w USA) uprzejma pani zapytała, czy dyplom ma wypisać „za wyniki sportowe”, „za popularyzację” czy „w dowód uznania”? (Od razu przypomniał mi się „Miś” i puchar za zajęcie pierwszego miejsca…) I w ten sposób wyszło na to, że Zarząd PZA nawet nie wie, za co przyznaje medale…
Należy w tym miejscu dodać, że z członków UKA medale dostali: założyciel i pierwszy prezes UKA prof. Maciej Popko, wieloletni prezes i organizator wielu wypraw Tadeusz Słupski oraz – za swoje osiągnięcia speleologiczne, obecny członek zarządu Marek Wierzbowski.
Po przerwie spowodowanej zamieszaniem związanym z odbiorem medali, zaczęły się wykłady. Już pierwszy okazał się pomyłką, gdyż był odczytanym artykułem Józefa Nyki o historii PZA a zamieszczonym wcześniej w Taterniku. Pomysł, aby na Zjeździe odczytywać opublikowany (skądinąd interesujący, ale przecież już znany) artykuł był zdecydowanie niedobry, nie mówiąc o tym, że inne są oczekiwania odbiorców wobec wykładu, a inne wobec artykułu. Nastrój poprawił nam wykład wieloletniego prezesa PZA, Andrzeja Paczkowskiego, aczkolwiek uczciwie mówiąc, znając jego wcześniejsze wypowiedzi, spodziewaliśmy się lepszej przemowy. Całkowicie nieudana okazała się zaś wypowiedź Ryszarda Schramma, który wspominając naszych zmarłych kolegów, poruszał się niestety w zaklętym kręgu trzech zdań przez dobrych 40 minut. Na szczęście, impresje Andrzeja Wilczkowskiego wynagrodziły nam opóźnienie. Naprawdę warto było słuchać o sensie wspinania przedstawionym w tak emocjonalny sposób. Ostatni wykład Janusza Baryły dotyczył speleologii: niestety, mówca nie uniknął definiowania pojęć przez większą część wykładu, co pozostawiło słuchaczy aż do końca zdezorientowanych, co do właściwego tematu przemowy.
Po wykładach zgłosiło się kilku mówców uzupełniających lub prostujących podane informacje. Najbardziej energiczny okazał się śląski delegat Zygmunt Mikiewicz, który niemal krzycząc uzupełnił wykład Andrzeja Paczkowskiego o informacje, że: „to myśmy PIERWSI w Polsce wprowadzili – no może to było i głupie, ale zawsze… – więc to my PIERWSI wprowadziliśmy alpiniady!” i dodał po chwili „Nasza działalność była nie byle jaka…”
Po wykładach historycznych przyszedł czas na wolne wnioski. Jako pierwszy dyskutowany był wniosek Andrzeja Wilczkowskiego o nadanie członkostw honorowych osobom już nieżyjącym – pomysł kontrowersyjny, albowiem nie wiadomo, kto właściwie miałby docenić fakt takiego uhonorowania?
Drugim w kolejności wnioskiem była złożona przeze mnie prośba do Zarządu PZA o informację w sprawie likwidacji bazy zimowej PZA, tj. Chatki na Włosiennicy. W imieniu Zarządu głos zabrał Maciej Pawlikowski, przewodniczący Komisji Tatrzańskiej. Na początku, sprawiając wrażenie zażenowanego, przeprosił zgromadzonych delegatów, że w tak doniosłej chwili musi zajmować się tak banalnymi sprawami. Oświadczył, że „nie jest prawdą, że Chatka – jak głoszą plotki – jest właśnie likwidowana. Z tego, co wiadomo będzie stała do 30 września 2003”. Poinformował nas również, że PZA posiada już bazę zimową w postaci Betlejemki i że on sam: „co najmniej trzy razy podchodził do Moka z Betlejemki” i uważa to za bardzo dobry trening (jak słusznie ktoś zauważył później, jedni jeżdżą w Tatry trenować, inni się wspinać). Generalnie, likwidacja Chatki jest przesądzona, jako że Chatka tylko tymczasowo pełniła rolę schronu (na czas remontu schroniska na początku lat 90-tych), a obecnie Park nie przedłużył umowy dzierżawy, przeznaczając teren parkingu na Włosiennicy na teren leśny, zgodnie z planem ochrony Parku.
Z sali zadałem dodatkowe pytanie, czy nie są zagrożone również taboriska (coraz więcej pogłosek krąży na ten temat). Z wysokości podium Janusz Onyszkiewicz zapewnił, że „nie ma problemu obozowisk”.
Optymizm Prezesa wydaje się optymizmem na wyrost. Już bowiem w 2004 roku mają zostać zlikwidowane Rąbaniska. Oczywiście, nic na pewno nie wiadomo, jednak zdumiewa nieświadomość PZA, co do powstającego właśnie planu ochrony TPN, który to plan przesądzić może o dalszym istnieniu taborisk. O ile można sobie wyobrazić zimowe wspinanie z bazą w schronisku, o tyle likwidacja taboru w Moku oznaczać będzie koniec wspinania latem w Tatrach, zmuszając do podchodzenia, z oddalonego jednak trochę od Kazalnicy taboru na Polanie pod Wysoką. Sprawa taborisk jest zbyt ważna, by zostawić ją wyłącznie w rękach PZA!
Po Zjeździe zająłem się tą sprawą trochę dokładniej – rozmawiałem z dyrektorem Jerzym Chabrosem z Krajowego Zarządu Parków Narodowych, od którego się dowiedziałem, że plan ochrony TPN nie został jeszcze uchwalony. Później rozmawiałem z dyrektorami Tatrzańskiego Parku Narodowego – Stanisławem Czubernatem (dostał medal 100-lecia PZA) oraz Zbigniewem Krzanem. W TPN dowiedziałem się, że taboriska przeznaczone są do likwidacji. Oba położone są w obrębie ścisłych rezerwatów przyrody (powiedz kotku, kto wyznaczył tam te rezerwaty…). Rąbaniska (Hala Gąsienicowa) będą likwidowane szybko, może nawet w 2004 r., podczas gdy Szałasiska (Morskie Oko) w dłuższym terminie. Zamierzeniem Parku jest jednak ostateczna ich likwidacja.
Na moje pytanie, co mają zrobić taternicy w Morskim Oku (na Hali wiadomo, pójdą do Betlejemki), dowiedziałem się, że Stare Schronisko zostało kiedyś przekazane PTTK-owi z założeniem obsługi ruchu taternickiego. Skądinąd wiem, że przedstawiciele PZA rozmawiali niegdyś z PTTK na temat wynajęcia schroniska, jednak warunki finansowe były trudne do przyjcia. Nic nie wskazuje jednak na to, aby PTTK zgodził się na udostępnienie starego schroniska latem – chodzi w końcu o niemałe pieniądze (w sezonie Moko odwiedzane jest przez 10 tys. osób dziennie). Mało optymistycznie widzę więc możliwe rozmowy z PTTK na ten temat – może jedynie wykorzystując nacisk TPN coś udało by się zrobić. No, ale w tym celu, warto byłoby chociaż odwiedzić dyrektora Skawińskiego (jak powiedział swego czasu w wywiadzie dla „Gór”: chciałby rozmawiać, ale nikt do niego z PZA nie przychodzi…).
Dobra wiadomość jest taka, że ostateczny plan ochrony TPN nie został jeszcze opracowany – a kiedy zostanie opracowany, to będzie podlegać ocenie i zatwierdzeniu przez Ministerstwo Środowiska, a następnie zostanie wyłożony do wglądu wszystkim zainteresowanym. Nie warto jednak czekać na ostatni moment. Już teraz należy pisać, mailować i faksować do TPN oraz Ministerstwa Środowiska, Departamentu Ochrony Przyrody, oraz do Krajowego Zarządu Parków Narodowych, w celu wyrażenia sprzeciwu wobec planowanej likwidacji taborisk taternickich. Dużo w tym zakresie mogą zrobić kluby, PZA oraz poszczególne osoby. Można również pisać do pierwszego alpinisty RP – Pana Prezydenta – dostał w końcu ten medal na stulecie…
Co ciekawe, w relacji ze Zjazdu Józefa Nyki, która ukazała się w Taterniku 3-4/2003 (oficjalnym organie PZA) cały wątek dyskusji o likwidacji Chatki został przemilczany.
Wróćmy jednak do przebiegu Zjazdu. Ostatnim wnioskiem był postulat Elżbiety Jaworskiej o zajęcie się organizacją symbolicznego cmentarza taternickiego w Zakopanem. Postulat ten powraca od kilkudziesięciu już lat, a sprawa ciągle czeka na załatwienie.
Po przerwie, w programie Zjazdu znalazło się kilka prezentacji (wystąpili m.in. Krzysztof Wielicki, Jacek Fluder, Marcin Tomaszewski, Waldemar Niemiec), które nie porwały niestety zgromadzonej publiczności. Odczuwalny był także brak prowadzącego konferansjera, co prowadziło do przedłużających się chwil ciszy i narastającego poczucia prowizorki.
Ukoronowaniem organizacyjnego bezładu były zawody o puchar Prezesa PZA, które zgromadziły 2 panie i 4 panów (w sumie więc 6 uczestników). Zawody rozgrywane były w konkurencji na czas, a widok biegnącego po klamach w przewieszeniu Tomka Oleksego (zwycięzcy zawodów) utwierdził nieliczne już grono nestorów w przekonaniu, że „prawdziwy” alpinizm zakończył się wraz z nimi w latach siedemdziesiątych.
Brak wieczornej imprezy stanowił oczywiste zakończenie tej klapy – nazwanej 100-leciem PZA. Dużo należy zmienić w Związku, żeby PZA zaczęła być wreszcie organem walczącym o interesy wspinaczy, a nie biurokratyczną czapą rozdzielającą państwowe pieniądze. Na pewno potrzebny jest bliższy kontakt władz związku ze zrzeszonymi wspinaczami. Zerwać też powinno się z tendencją klubów, które delegują na Zjazd swoich najbardziej zasłużonych, ale i najstarszych członków, którzy często niestety nie zdają sobie sprawy z bieżących problemów środowiska.
Wydaje się, że przy okazji przyszłorocznych wyborów do władz PZA warto doprowadzić do wyboru osób, które zdolne będą rozwiązać najistotniejsze problemy polskiego wspinania (kurczący się dostęp do Tatr, obniżona ranga centralnego ośrodka szkolenia „Betlejemka”, narastający proces ograniczania dostępu do skał). Należałoby również sensownie zmienić przepisy: zlikwidować karty wspinacza i taternika, a za to wprowadzić przepisy regulujące szkolenie. Mało kto zdaje sobie pewnie sprawę z tego, że stopień instruktora PZA dla polskiego prawa nic nie znaczy, pozostając wewnętrznym uregulowaniem Związku. Inne naglące kwestie to pozyskiwanie środków z innych źródeł niż dotacja budżetu państwa, profesjonalne ubezpieczanie skał oraz lepsza organizacja zawodów wspinaczkowych. Liczymy na to, że zbierze się grupa zainteresowanych klubów i razem będziemy w stanie przeprowadzić konieczne zmiany na najbliższym zjeździe Polskiego Związku Alpinizmu – w listopadzie 2004 roku.
Jacek Czabański