Autor: Marcin Wernik
Czwarta rano. Powoli budzę się ze snu na dźwięk włączonego alarmu. Szybki prysznic, śniadanie i czas pod ścianę. Jeszcze tylko przejazd samochodem do parku Paklenica i już ciężar plecaka wpija mi się w ramiona. Wokoło ani żywej duszy. Godzinne podejście i jestem na miejscu. Oto mój cel – Anica Kuk i droga Velebitaski. Droga nie jest zbyt trudna, ale za to długa, szczególnie zważywszy na to, że każdy wyciąg przyjdzie mi pokonać trzy razy.
Dobre stanowisko z drzewa i już pokonuje pierwsze metry. Wspaniały wapień i dobre tarcie. Początek idzie mi dość szybko. Pierwszy wyciąg posiada dobrą asekurację, więc tylko wpinam ekspresy. Niestety tuż przed stanowiskiem klinuje mi się lina. Co za pech. A tak pięknie się zaczęło. No nic – wpinam linę na sztywno w ringa i zjeżdżam na dół.
W międzyczasie trzy zespoły pojawiają się pod ścianą. Myśli szybko przelatują przez głowę „byle tylko nie na moją drogę, bo będzie tłoczno”. Mam szczęście, tylko jeden zespół Słoweńców wybiera się na Velebitaski. Reszta idzie na sąsiedniego Albatrosa. Szybka wymiana zdań i puszczam ich przodem. Chwila odpoczynku; czekam, aż pokonają pierwszy wyciąg, a po chwili wspinam się dalej. Kolejne wyciągi są łatwe, więc szybko wpadam w rutynę: do góry, zjazd i znowu do góry – na przyrządach.
W połowie ściany, Velebitaski łączy się z Albatrosem. Cóż to za piękna droga! Widzę zespół wspinający się w idealnej lufie 200 metrów nad ziemią. Przestrzeń, że aż dech zapiera. Muszę tam kiedyś pójść.
Jeszcze jedna długość liny i pojawia się kluczowa przewieszka. Odpoczywam chwilę na stanowisku zbierając siły do ataku. Jest potwornie gorąco i właśnie kończy mi się woda. Nic to, trzeba będzie napierać bez niej. W trakcie odpoczynku dogania mnie zespół Polaków. Wymieniamy spostrzeżenia, częstują mnie wodą i ustalamy, że poczekają. Czas na atak. Powoli podchodzę pod okapik. Płyta pod nim jest trochę mokra. Wpinka za wysoko, ale dzięki Bogu w zacięciu znajduję stary hak i sparciałą pętle. Lot na niej nie byłby najlepszym rozwiązaniem. Siły uciekają, a tu nadal trudno, a przecież to podobno tylko 6a+. Ach te przewieszki! Zwieszam się w haku i odpoczywam. Po chwili napieram jeszcze raz i już jestem ponad kluczowym miejscem. Na stanowisku czekam, aż miną mnie Polacy. Brak wody, sił i upał zaczynają mnie powoli wykańczać.
Chwila namysłu. Następny wyciąg powinien być łatwy. Chowam linę i postanawiam iść na żywca. Byle szybko do góry. Każdy krok stawiam bardzo ostrożnie. Zdaję sobie sprawę, że jestem zmęczony, a ciężki plecak sprawia, że jest mi jeszcze trudniej. Dochodzę do wygodnej półki, nad którą zaczyna się kolejny wyciąg. Niby ma być łatwy, ale wcale na taki nie wygląda. Postanawiam się znowu asekurować. Półka jest bardzo wygodna, więc odpoczywam zbierając siły do dalszej wspinaczki. Oczy same się zamykają i zapadam w lekką drzemkę. Budzą mnie odgłosy nadchodzącego zespołu. Jestem trochę zły, że znowu muszę kogoś przepuścić, ale szybko zaznajamiam się z Niemcem i przepiękną Meksykanką. Ratują moje spierzchnięte wargi odrobiną wody, ale nie jest to zbyt wiele w tym piekielnym upale.
Przede mną jeszcze pełne dwa wyciągi, a ja już teraz czuje się wykończony. Do każdego ruchu muszę się maksymalnie koncentrować i wytężać wszystkie siły . Napieram do góry już tylko siłą woli. Marzę o tym, żeby zakończył się ten wysiłek.
Na górze okazuje się, że Polacy czekają na mnie. Zostawili mi resztkę wody. Pakuję szpej, wpisuję się w książkę szczytową i zasuwam w dół. Już 16 godzin jestem na nogach i każdy krok powoduje ogromny ból. Zapada ciemność więc wyciągam czołówkę. W dole słyszę szum górskiego potoku. Idę i idę, a potok ani myśli się zbliżyć. Każda myśl krąży wokół wody. Już wyobrażam sobie uczucie ukojenia w moim gardle. Ciężar plecaka urósł niemiłosiernie i tylko przybliżający się szum sprawia, że mogę dalej iść. W końcu docieram do strumienia; woda jest lodowata. Wiem, że nie powinienem jej dużo pić; jednakże pragnienie zwycięża rozsądek. Przez następne dni każdy kęs jedzenia będzie sprawiał mi ból, ale to nic wobec tego wspaniałego smaku. Zaczynam schodzić, a myślami jestem już w łóżku. Po drodze spotykam chłopaków, którzy zaniepokojeni moją długą nieobecnością wyszli mi naprzeciw. Ależ jestem wyczerpany.
Jutro chyba nie pójdę się wspinać :)!