Autor: Karol Burzyński
Wyprawa I
Po zaliczeniu krótkiego wyjścia aklimatyzacyjnego na lodowiec Leschaux, pełni zapału, choć lekko przygięci worami, ruszyliśmy do schroniska Envers des Aiguilles. Plan ambitnie zakładał 4 solidne (jak na nasze skromne możliwości 🙂 drogi na wschodniej ścianie Aiguille De Roc. Wprawdzie w prognozie meteo była mowa o jakichś opadach, ale co to dla nas? Przed wieczorem doszliśmy raźno do schronu, po czym, patrząc z wyższością na żabojadów, poszliśmy rozbić się na ładnej grańce powyżej. Miejscówka znalazła się jak marzenie – otoczone ze wszystkich stron zagłębienie w sam raz na namiot. Przez chwilę próbowaliśmy dostrzec w ścianie „nasze” drogi, ale nie specjalnie nam to wychodziło, co skwapliwie zrzuciliśmy na zmęczenie i kiepskie przewodniki.
Ranek ujawnił istotną wadę naszej miejscówki. Padający deszcz, brak kanalizacji i szczelne dno namiotu stworzyły efekt wodnego łóżka. Na prawie 3.000 m nie jest to tak przyjemne, jakby się wydawało, szczególnie zważywszy na fakt, że duża część naszego bagażu znajdowała się w przedsionku. Na szczęście fachowo przeprowadzone prace irygacyjne uratowały sytuację. Tak się przynajmniej wydawało do czasu, kiedy po dokładnej analizie nie okazało się, że …. jesteśmy pod zupełnie innym schroniskiem! Z rozpędu poszliśmy kawał drogi dalej, aż pod Dent du Requin :-).
Szybka ocena sytuacji doprowadziła nas do nieuchronnego wniosku, że nic tam po nas i do ewakuacji. Pomysły, żeby jednak pójść pod właściwą ścianę wybiła nam z głowy ściana deszczu i taka też pogoda gościła w rejonie Chamonix przez następne trzy dni.
Wyprawa II
Głodni sukcesu, korzystając z poprawy pogody postanowiliśmy zaatakować powietrzną grań Rochefort (AD III, 50′). Wyprawa dla odmiany była udana, więc nie ma się nad nią co rozwodzić. Grań rzeczywiście była bardzo powietrzna i dostarczała niemałych emocji. Wspinanie z worami w kruszyźnie na 4.000 m. (i własnej asekuracji), choć technicznie niezbyt trudne też mogło dostarczyć mocnych wrażeń. Na szczęście straty ograniczyły się tylko do karimaty, która wybrała wolność na dnie przepaści. Łącznie wyprawa zajęła nam trzy dni: pierwszy to wjazd na Helbronner i nocleg na lodowcu Giganta, drugi właściwa droga i zejście do lodowca Leschaux (nocleg), trzeci zejście do Chamonix przez Montenvers.
Wyprawa III
Zaspokoiwszy głód śniegu, w poczuciu obowiązku wobec osiągnięć wspinaczkowych klubu, postanowiliśmy zrobić drugie podejście do ściany Aiguille De Roc. Plan był prosty – pierwszym pociągiem do Montenvers (udało się) i szybko (częściowo się udało), z lekkimi plecakami (całkowita porażka) pod ścianę. Potem machniemy dwie drogi po 200 m każda (Sonam – V i Children of the Moon – VI) i z poczuciem spełnionego obowiązku zejdziemy wieczorem na dół.
Pominąwszy psychologiczne aspekty całego przedsięwzięcia, Sonam okazała się ładną i satysfakcjonującą drogą. Niestety, „obiektywne przyczyny” sprawiły, że również czasochłonną. Na dole znaleźliśmy się po 8 (słownie: ośmiu) godzinach od wejścia w ścianę, co skutecznie przeszkodziło nam zabrać się za następną drogę. Po tym już tylko niekończące się zejście „na butach” do Chamonix (na kolejkę z Montenvers oczywiście nie zdążyliśmy) i tak o 2.30 w nocy zalegliśmy w namiocie.
Wyprawa IV
Rządni przygód w innym regionie postanowiliśmy zrealizować plan, który nie udał nam się dwa lata temu, mianowicie udaliśmy się do Zermatt w Szwajcarii z zamiarem wejścia na Matterhorn drogą klasyczną. Niestety podobnie jak i poprzednim razem pogoda skutecznie pokrzyżowała nam plany i po dwóch dniach pobytu w Szwajcarii i zdobyciu prognozy pogody na następne trzy dni (deszcze i burze) wróciliśmy do Polski.
Kuba Urbańczyk, Tomek Burzyński.