Autor: Marek Kaliciński
Uwaga. Czytanie tego sprawozdania ze względu na dużą ilość występujących w nim nazwisk jest szkodliwe dla zdrowia. Należy je trzymać z dala od dzieci.
Kolejne wybory. Zgodnie z założeniami wyprawa rozpoczęła się w piątek 23.11.2001. W składzie znaleźli się Karol Sulej, Marek Wierzbowski (delegowany z innego klubu, lecz ze względów propagandowych wiadomość ta zostaje zatajona) oraz autor – Marek Kaliciński. Po przebyciu całej drogi z Warszawy, w trudnych warunkach śnieżno-lodowych, dotarliśmy do bazy w podzakopiańskich Kirach. Po spędzonej nocy rozpoczęliśmy akcję. Warunki nadal były trudne. Już wyjście z ciepłego śpiwora zostało opóźnione, a odkopanie samochodu też sprawiło niemały wysiłek (wysokość robi swoje). Wyruszyliśmy o dziesiątej z bazy, o której to godzinie powinniśmy się już znaleźć w bazie wysuniętej (Cyrhla) i rozpocząć akcję właściwą .
– Spokojnie – uspokaja Marek (Bartek) – przecież nie mogą zacząć bez nas. Mamy ksero i maszynę do pisania.
Tak więc na miejsce dotarliśmy z półgodzinnym opóźnieniem. Niestety wszyscy pozostali uczestnicy zajęli już pozycje startowe i rozpoczęli akcję. Na szczęście nie dotarli jeszcze nawet do obozu pierwszego. Trafiliśmy akurat na początek wyborów poszczególnych komisji: skrutacyjnej, wnioskowej, mandatowej, komisji roboczych….oraz najważniejszej -komisji Matki. Jeśli ktoś nie wie – to właśnie ona dobiera kandydatów do władz. Tu odnieśliśmy pierwszy sukces . W najważniejszej z komisji udaje się nam umieścić „swojego”- Marka Wierzbowskiego. Mianowanie to miało również swoje złe strony, a mianowicie przedłużenie akcji do godz. 23, co strasznie zmęczyło pozostałych oraz wprowadziło osłabienie zdrowia jednego z nich. To była chyba choroba wysokościowa. Typowe objawy następnego dnia (ból głowy) spowodowane zapewne niewłaściwą aklimatyzacją.
Wróćmy jednak do początku szturmu. Po wyborach komisji przedstawiono sprawozdania zarządu, komisji rewizyjnej i sądu koleżeńskiego. A następnie dyskutowano nad sprawozdaniem ustępujących władz. Oczywiście dyskusja była burzliwa. W międzyczasie przemawiał ustępujący prezes – Wojciech Święcicki oraz dyrektor TPN-..Sławiński . Szczególnie to ostatnie przemówienie było bardzo optymistyczne, rokujące na dobrą i zadowalającą współpracę z parkiem.
Niestety z dezyderatów poprzedniego zjazdu nie udało się spełnić kilku podpunktów (szczególnie dotyczące Komsji Sportowej), a część z nich spotkała się z ostrą krytyką. O ile w sprawie Ubezpieczenia, Zarząd wyszedł obronną ręką, o tyle gorzej sprawa wyglądała z rozporządzeniem Rady Ministrów. Zarzucano niedostateczne sprzeciwianie się UKFiT-owi, oraz dążenie do ograniczenia i tak już wąskiej grupy osób zrzeszonych. Wnioskodawcy chcieli jakoś sprytnie ominąć przepisy, a nawet zaskarżyć do Trybunału Konstytucyjnego jako niezgodne z Ustawą zasadniczą (Marcin Kacperek, powołując się na wysokie osobistości prawa). Oczywiście rozmowy były burzliwe, utworzyło się kilka mniej lub bardziej przeciwstawnych frontów jak: Pisarze Wysokościowi (Lwow, Machnik itp.), Narciarscy Przewodnicy (Konopka, Kacperek…), Wolnościowcy (Wilczyński, Muskat, Francuz…) oraz Tradycyjni Betlejemkowscy. Wszystkie wnioski miały zostać zebrane i głosowane następnego dnia, więc dyskusja ta została zatrzymana zważywszy, że jak trafnie zauważył prezes Święcicki: – Dyskusja zeszła na intelektualne piargi; oraz jak trafnie zauważył Bogusław Słama: – Pojawił się syndrom Leppera.
Po głosowaniu nad udzieleniem absolutorium, które przeszło większością głosów, nastąpiła przerwa obiadowa. Główna akcja została przeniesiona na dzień następny, lecz niektórzy ciężko pracowali w poszczególnych komisjach. Bartek z żarówą w garści torturowal kolejnych kandydatów, a my przysłuchiwaliśmy się obradom komisji szkolenia. Rozmowy te były równie ciekawe (czytaj śmieszne) ponieważ zastaliśmy tam już niemal -intelektualną lawinę – w której znaleźli się głównie Betlejemkowcy atakowani przez Pisarzy Wysokogórskich, popierani przez wazeliniarzy jednej lub drugiej strony, a następnie włączyły się pozostałe grupy zubożone jedynie o Przewodników Narciarskich.
Tymi oto wydarzeniami zakończyła się dla nas akcja dnia pierwszego a poczekawszy na Bartka, mogliśmy wreszcie opuścić Bazę wysuniętą i udać się na zasłużone łono ambasady Japońskiej (czyli walnąć w kimono), zważywszy że zrobiło się lawiniasto (dosłownie i w przenośni), a już jutro miał nastąpić kolejny trudny dzień.
Dzień drugi – atak szczytowy.
Wstajemy. Szybkie przygotowania: ząbki, odśnieżanie, pakowanie i już jedziemy na…. śniadanie oczywiście. Bez tego, jak wiadomo, było by ciężko. Byliśmy jednymi z nielicznych dojeżdżających, więc mogliśmy bez tłoku skonsumować posiłek przysłuchując się plotkom dobiegającym z kuluarów.
Rzutem na taśmę wpadamy na obrady. Początek niestety nie był tak ciekawy, jak poprzedniego dnia, lecz wiadomo, że z czasem wszystko się rozkręci. Rzeczywiście po ogłoszeniu kandydatów do zarządu komisji matki mieliśmy pierwszy incydent. Mianowicie komisja pospieszyła się z zamknięciem zgłaszania kandydatów z sali oraz część zainteresowanych „zaspała”. Jednym słowem dodatkowe głosowanie. Trudno – po to tu jesteśmy.
Wybory – kandydatów na prezesa było (nie)wielu lecz żaden nie śmiał stanąć przy … Onyszkiewiczu. Tak więc z prezesem nie było problemu. Z zarządem podobnie – 12 miejsc, a tylko 16 kandydatów. Tu również żadnych sensacji nie było. No, może oprócz kandydatury skandalisty -Andrzeja Machnika do komisji szkolenia. Lecz zostało to potraktowane jako osobliwy żart. Wyników nie ogłoszono od razu – wiadomo nieroby od razu by się ulotnili i z wniosków nici.
Właśnie wnioski – to najciekawszy punkt obrad. Zaczęliśmy od komisji – przedstawiła ona uzyskane na piśmie propozycje do głosowania: nie przywrócono Machnikowi licencji instruktorskiej, nie będzie bezpłatnego ogłoszenia w taterniku szkoły GiA itp. To były te błahe. Teraz te ważniejsze: składki do PZA podwyższono z 4 na 7 zł, zobligowano zarząd do „walki” z nową ustawą, zniesiono wymóg kart taternika przy podliczaniu członków w klubach, jak zwykle powrócił temat karty taternika i ubezpieczenia itp. Nie będę omawiał wszystkiego dokładnie, lecz wierzcie mi – trzeba by napisać książkę.
Następnie przeszliśmy do wolnych wniosków (nie wiem dlaczego nie można było tego zgłosić wcześniej komisji), które z natury są źle skonstruowane i w większości nie przechodziły ze względu na złe sformułowanie (wszyscy wiedzą o co chodzi, ale ta forma!) lub jako oczywiste przez „optyczną większość” lub przez aplauz (jak wybór członków honorowych). I tu pojawiła się według mnie sprawa bardzo kontrowersyjna. Krzysztof Wielicki „burknął pod nosem” (nic nie ujmując, po prostu nie można tego inaczej określić) wniosek o zdobywaniu następnych ośmiotysięczników zimą. Niestety przeszedł on przez aplauz. A przecież w gwarze obrad nie został on oficjalnie zgłoszony (jak sama nazwa wskazuje – głośno), nie mówiąc już o iluzorycznym głosowaniu. Nie będę zdzierał drukarki lecz według mnie trzeba najpierw wyszkolić nowe pokolenie himalaistów, a dopiero potem organizować wyprawy (no bo się zdenerwowałem!).
To oto wydarzenie było schyłkowym w obradach komisji wnioskowej, po którym mogliśmy usłyszeć jedynie wyniki głosowania nad członkami zarządu. A na odchodne „expose” nowo wybranego prezesa Onyszkiewicza. Zapewniał on nas, że będzie sprawował tę funkcję z pełnym zaangażowaniem i postara się zrealizować dezyderaty zjazdu. Teraz może się tylko wykazać i działać jak należy.
Tak więc następny zjazd został zakończony, a my po wykonaniu naszych patriotycznych obowiązków i po zwinięciu poręczówek udaliśmy się w długą drogę powrotną.