Jestem strasznie zadowolony i nadal psyched (hmm może to znaczyć: szczęśliwy na myśl o wspinaniu), żeby na szybko donieść Wam, że miałem okazję pojechać na BMC International Sea Cliff Climbing Meet czyli pełen tydzień wspinania na klifach Kornwalii. Jeżeli chcesz dowiedzieć się: jakie to wrażenie w końcu polecieć na własnej, jak i ile wspinają się najlepsi w przeciętnym sezonie, jak daleko można wyjść nad przelot podczas próby OS na drodze trad, a także kilku innych ciekawych rzeczy zachęcam do udania się na podobny wyjazd.
Każdy dzień na wyjeździe jest niewiadomą. Jak wygląda mój nowy host, czyli opiekun?Gdzie mnie dzisiaj zabierze? Czy starczy mi siły na wspinanie, jestem już zdewastowany…a pogoda jak to się mówi jest jeszcze bardzo daleka od OK! Z takimi rozterkami otwierasz powieki, ale po pierwszych kilku zdaniach z hostem wiesz, że to będzie kolejny fantastyczny dzień i nie ważne jest to, że jesteś zmęczony, a pogoda nie rozpieszcza! Wsiadasz do auta i rozgrzewasz się samymi zachętami Twojego opiekuna. To jest to!
Na miejscu łatwe podejście, a raczej zejście, bo trzeba dostać się na szczyt skał, które opadają w stronę bezkresnego Atlantyku! Ale jak sprostać niełatwemu często zadaniu wystartowania w drogę, skoro fale rozbijają się o skałę klifu? Otóż rozwiązaniem jest kalendarz przypływów, który dyktuje regularny tryb wspinania. Przypływy w ciągu doby wahają się średnio o 5-8m! A są miejsca, gdzie różnica osiąga 13m! To tak jak pół filara wyklętych pod wodą… Ale już się wspinamy, skoro jestem gościem to ja zazwyczaj prowadzę. Drogi są wybierane zazwyczaj tylko z tych 3-gwiazdkowych jakie można znaleźć w pięknym przewodniku po klifach, który dostałem już na spotkaniu przywitalnym! Drogi często mają tylko opis słowny, który swoją barwnością nie ustępuje Paryskiemu, więc w głowie sama rysuje się przerywana linia prowadząca po skale.
To teraz samo sedno: wspinanie. Mój zasób słów jest zbyt ubogi, żeby to opisać. Mogę tylko próbować wyjaśnić jak granit nadmorski od koloru szarego, aż po barwę ciepło żółtą poprzetykany rysami flejkami (po polsku to by było płatkami) tworzy macierz dróg wzdłuż klifów, których wysokość wzrasta i maleje okalając całą Kornwalię. Wspinamy się po wszystkim, od 8 metrowych problemów niemal bulderowych, aż po 80m zerwy gdzie udaje się upchnąć kilka wyciągów. Co więcej bardzo silna etyka i tradycja zakazuje używania jakichkolwiek boltów, a deszcz i fale skutecznie oczyszczają granit ze śladów poprzedników. Kiedy robisz jakaś drogę nie możesz powstrzymać się od myśli, że chyba Twoje przejście jest tym Pierwszym. Wyobraźcie sobie, że przez tydzień w skałach nie widzicie ani jednego spita, ani ringa. Wspinanie wyłącznie na własnoręcznie udzierganej protekcji, podczas gdy za plecami i pod nogami „Atlantyk bezkresny i zły, gdzie fale jak domy i wichry i mgły…” ŁAŁ
Dni wypełnione wspinaniem, odkrywaniem nowych miejsc i poznawaniem innych ludzi mijają niezwykle szybko. Na początku wertujesz przewodnik i myślisz, że żadna nazwa sektora czy drogi nie ma znaczenia. Po paru dniach zaczynają kojarzyć Ci się z konkretną osobą, rozmową albo wydarzeniem! Aspekt sportowy nie jest tak ważny, jeżeli wiesz, że idziesz na drogę 3 stopnie poniżej swojego maksymalnego poziomu sportowego, a łydki, ręce i palce po paru metrach wspinania nie reagują na żadne sygnały. Wtedy myślisz sobie, że rysy to nie dla mnie, no i przypominasz sobie, że ok, może siłowe wyjścia na półki to też Twoja słabość, no i nigdy przecież nie byłem dobry w klinowaniu, ani na płycie itd. Kończysz drogę skrajnie wyczerpany, bo jeszcze wpasowanie kostki w rysce wymagało od Ciebie na zmianę restowania-osadzania przelotu-grzebania na szpejarce-sprawdzania i tak w nieskończoność. Na koniec jeszcze kilka oddechów przed wykonaniem zdecydowanych ruchów. Uff i jest koniec drogi. Jakiś bloczek skalny, Robisz auto i krzyczysz „sejf”(ang. safe=bezpieczny). Teraz przychodzi przyjemność. Widok na ocean po horyzont. Czasem dostrzeżesz jakaś fokę, a nawet w letnie dni można zobaczyć rekina. Żyjesz. Siedzisz na wygrzanym klifie po dobrze wykonanej robocie. Host pod dojściu do stanu chwali Cię za asekurację/styl/tempo wspinania. La vita e bella!
Wielkie dzięki ode mnie i od Jacka Czecha jr dla Polskiego Związku Alpinizmu za stworzenie możliwości przeżycia tej przygody!
Reszta zdjęć w galerii!
Krzysztof „Banaś” Banasik